Wracając do żaby
Zastanawia mnie, kiedy ludzie zaczną kumkać i rechotać.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 10/2016
Do jednego z archiwalnych numerów iMagazine napisałam felieton o żabie. A konkretnie o żabie Heinzmanna z 1872 roku, która umieszczona w stopniowo i ostrożnie podgrzewanej wodzie nie próbowała uciekać, bo powolne podwyższanie temperatury nie wyzwoliło u niej instynktu samozachowawczego. Wtedy ugotowałam żabę w komputerach, dzisiaj mogłabym ugotować ją w dowolnym temacie. W internecie, w polityce, w dzieciach, w religii. Co tam sobie chcecie.
Ci z Was, którzy regularnie czytują moje felietony, dobrze wiedzą, że nie odwiedzam portali newsowych. Irytują mnie te wszystkie click baity. Wyglądam rano przez okno i widzę, że słońce świeci, ludzie idą do pracy i nikt nie krzyczy z bólu i przerażenia. Czyli normalnie, bez zmian. Nic istotnego mnie nie ominęło.
Ostatnio pokarało mnie za pchanie łap tam, gdzie nie trzeba. Siedziałam sobie na progu domu, z poranną kawą i odrobiną wolnego czasu. I z iPhone’em. Zawsze piję poranną kawę z iPhone’em. Wszystkie feedy w mediach społecznościowych mam profesjonalnie wyczyszczone tak, żeby żadne śmieci nie psuły mi humoru. A tu nagle widzę #CzarnyProtest. I w przypływie szaleństwa kliknęłam. Moja wina, ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że dzień był ładny, ptaszki śpiewały i nikt nie krzyczał. Z bólu i przerażenia. Wiem, że natychmiast, kiedy tylko zdałam sobie sprawę z popełnionego błędu, powinnam była przestać. Ale nie przestałam, bo najwyraźniej mam w sobie coś z masochistki. W głowie zobaczyłam żabę. Żabę pływającą crawlem w menzurce, pod którą skwierczy radośnie laboratoryjny palnik. Żaba ubrana była w modny, neonowy kostium kąpielowy i co chwila z szerokim uśmiechem na żabim pyszczku strzelała sobie selfika. Ładnie, prawda? Wrócimy jeszcze do tej żabki, niech sobie na razie pływa.
W komentarzach znalazłam sobie jeszcze kilka innych żab. Na przykład artykuł profesora Stawrowskiego o klapsach. Ten z Rzeczpospolitej. A potem kilka wtrętów politycznych i religijnych a w końcu – trailer filmu o Smoleńsku. Tak, to wszystko po linkach od czarnego protestu. Niezbadanymi drogami podążają myśli komentatorów.
Wygasiłam telefon, który zamknął się z tym uroczym miękkim kliknięciem, które wprowadzono w iOS10. Wzięłam do ręki kubek, przeszłam się po domu ze spokojem, który wcale nie był dobry. Z takim spokojem, pod którego pokrywką jak w ciśnieniowym szybkowarze gotuje się coś bardzo wybuchowego.
Za chwilę ktoś pewnie zauważy, że w tym akapicie brakuje „mięsa”, czyli mojej opinii na powyższe tematy. Nie o moją opinię tu chodzi, jej więc nie uświadczycie. Bo mi się nie chce. Bo nie czas i miejsce na to. Bo piszę o żabie, palniku laboratoryjnym i internecie. I modnych, neonowych kostiumach kąpielowych. Wróćmy więc do tego pozornego spokoju. Przeszłam się po domu. Z kubkiem kawy w ręku. Weszłam na górę, postawiłam kubek na biurku, usiadłam i wyrwało mi się: „A czego się <brzydkie słowo> spodziewaliście?!”. Wyobraźnia pofolgowała sobie i cały internet zamienił się w wielką menzurkę, w której kilkutysięczne stado żab (w żarówiastych kostiumach kąpielowych) podskakuje nerwowo i rechocze, że parzy je w stópki. Auć, auć, auć.
To ja jeszcze raz zapytam: Czego się Szanowni Państwo spodziewali? Gdzie Szanowni Państwo byli, kiedy trzeba było spełnić obywatelski obowiązek? Było coś ważniejszego do zrobienia? Tak? To siup żabki do menzurki, siedzieć grzecznie i dawać się gotować na miękko. W sosie ze swoich sprzecznych, niekonsekwentnych poglądów, doprawionych szczyptą soli i 500+.
Wydawało mi się kiedyś, dawno, dawno temu, że internet będzie wybawieniem ludzkości. Że będzie takim kompendium wiedzy, w którym każdy będzie mógł znaleźć wszystko. Każdą informację. Wszelkie możliwe dane, na których podstawie będzie mógł zbudować własny ogląd świata. Ale gdzież tam! Internet zamienił się bagno, w którym kwitnie komercja, click baity i artykuły rodem z Pudelka. Kto, komu, gdzie wsadził i co, komu, skąd wystawało. Serio? O taki internet nam chodziło? O rozwodnioną, rzadką treść zamkniętą w trzech zdaniach i broń cię panie – tylko nie intelektualną, bo czytelnik nie zrozumie i źle się z tym poczuje? Co gorsze, jeśli gdziekolwiek pojawi się szczypta inteligencji i tekst napisany zgodnie z dobrymi zasadami wyniesionymi ze szkoły (nie, nie dzisiejszej, dzisiaj się wypełnia testy wyboru), to pod nim pojawia się trzy i pół tony komentarzy (albo komętarzy) od żabek, którym żar z palnika ujął nie tylko ogłady, ale i inteligencji.
Wiem, że frustracja się ze mnie wylewa. Wiem, sama to czuję. Ale jakby to wziąć na rozsądek, to taka właśnie jest rola felietonisty. Wziąć coś, co wkurza, dmuchnąć hiperbolą, żeby dobrze uwidocznić żabę i posłać w świat, żeby dać ludziom do myślenia. Więc daję do myślenia. Nie bądźcie żabą. Nie dawajcie się robić w menzurkę. Płakać po fakcie każdy potrafi, to nawet bardzo wygodne, bo płacze się z kolegami czy koleżankami, a nie samotnie. Poczucie wspólnoty jest i przynależności. Ale zapewniam Was, że mimo to, że to trudniejsze i bardzo niepopularne, lepiej jest zapobiegać. Łatwiej nie dopuścić, niż potem naprawiać. Zawsze tak było, zawsze tak będzie.
U każdego z Was w domu stoi komputer. Komputer podłączony do wielkiej biblioteki. Zdaję sobie sprawę z tego, że jak się kończy szkołę, to człowiek się cieszy, że nie będzie już nigdy musiał się uczyć. Tej znienawidzonej matematyki, języków, historii. Ale trzeba się troszeczkę przełamać. Odrobinkę. Zajrzeć do tej biblioteki nie tylko w rozrywkowe rejony, ale i w te, w których znaleźć można informacje. Wiecie, jak wyglądał Afganistan w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych? Wiecie, co zrobiły islandzkie kobiety w 1975 roku? Nie? Może warto się dowiedzieć? A przede wszystkim – wysnuć wnioski. Historia ma to do siebie, że się powtarza. Pozwala przewidzieć, co się stanie, jeśli podejmiemy taką czy inną decyzję. I celowo nie mówię, jak wyglądał Afganistan ani co zrobiły islandzkie babki. Bo ci, którzy będą chcieli się dowiedzieć, użyją Google. Nikomu rączki do pupy nie przyrosły. Wszyscy mamy głowy. Nie do tego, żeby ładnie wyglądały, tylko po to, żeby ich używać. A zwłaszcza mózgu, który w nich siedzi. Bo jak wiadomo – narządy nieużywane zanikają.
Zalewanie się pianą w internecie niczego nie naprawia. Owszem – „głos ludu” ma wielkie znaczenie i akcje organizowane w sieci mogą być wielką pomocą w trudnych sytuacjach. Tak, wiem, że #czarnyprotest, od którego zaczęłam ten felieton, nie dotyczył tylko internetu. Piszę to na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie zrozumiał, w którym miejscu czytać między wierszami. Zachęcam tylko do tego, żeby używać internetu w celu zdobywania informacji. Bo jeśli żaba będzie wiedziała, na czym polega eksperyment Heinzmanna, to nie będzie taka skora, żeby wleźć do menzurki. Internet jest ciepły i wygodny – pozwala nam siedzieć w fotelach i nie zgadzać się z rzeczywistością na odległość, trzymając w dłoniach kubek herbaty i paczkę chipsów z Lidla. Ale to wszystko nie na tym polega. Za czasów naszych ojców i dziadków nie było internetu. Ba! Nawet telefon był luksusem, a TPSA przyjmowała zamówienia na linie z terminem realizacji za 15 lat. I właśnie przez ten brak, a może dzięki niemu poprzednie pokolenie wiedziało, że sprawy załatwia się nie na infostradzie, tylko na podwórku. Mieli w tym celu odpowiednie narzędzia – taczki i oporniki. I były dużo skuteczniejsze niż wieszaki, które trudno na co dzień wpiąć sobie w klapę marynarki. A przy tym klasa rządząca jest za stara, żeby skumać, o co chodzi z tym całym internetem. Za to taczki i oporniki znają i rozumieją.
Nikt za Was, Szanowni Państwo, nie zdobędzie informacji, nie wyciągnie wniosków i nie naprawi świata. Za to wielu jest takich, którzy wykorzystają brak wiedzy i nieuwagę, żeby świat popsuć. Będą mydlić, zaciemniać, odwracać uwagę żaby tak długo, aż żabka myśląc, że szykuje się ciepła kąpiel, w bardzo trendy kostiumie kąpielowym i z wybuchowym Samsungiem 7 w łapce, wpakuje się do menzurki. A potem już tylko wesołe migotanie laboratoryjnego palnika, a na deser żabie udka. Niby tak światowo, jak w dobrej restauracji, ale ugotowanej żabie już wszystko jedno, na jakim talerzu ją podadzą.
Nie róbcie bagna z internetu. Czytajcie ze zrozumieniem. I bądźcie zmianą, jaką chcecie zobaczyć w świecie.
Nie tylko tym wirtualnym.