Operacja Berlin: Maraton (1)
Biegam. Widzę siebie, jak biegnę. Jest ciepło i przyjemnie. Owady nad polami pracują i bzyczą. W powietrzu śpiewają ptaki. Droga przez pola, w oddali jezioro. Mam cel, dobiec do farmy wiatraków, potem obiec jeden z nich i wrócić do samochodu. Otwieram oczy. Leżę w łóżku, nie mogąc wstać. Depresja mnie przygniata. Nie wolno z nią rozmawiać. Trzeba coś zrobić. Muszę jak zawsze w takiej chwili znaleźć sobie cel. Coś, co pozwala przetrwać i do czegoś dążyć.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 3/2018
W listopadzie namówiłem dwóch kolegów z korpo, byśmy zapisali się na maraton. Zawsze to mniejszy koszt jechać jednym samochodem. Też jest raźniej. Juliusz, mimo że młodszy chyba o 10 lat, ma największy staż biegowy. Ma kilka maratonów zaliczonych w dobrym czasie. Przebiegł też Bieg Rzeźnika oraz ostatnio zrobił Iron Mena. Twardziel. Drugi z moich kolegów też ma maratony za sobą. Jest w moim wieku, ale zaczynał biegać 4 lata temu. Ma niezły wynik na maratonie. Ja nie przebiegłem nigdy więcej niż 22 km. Więc idealnie do nich pasowałem.
Namówiłem ich byśmy wysłali zgłoszenia na maraton. Nie chciałem jednak, by ten mój pierwszy był taki zwykły. Chciałem mieć co wspominać. Wybór więc padł na Berlin. Dosyć blisko i niezbyt drogo. Najgorsze jest to, że zgłasza się już ponad 120 tys. chętnych, a miejsc jest jedynie 40 tys.
Zalogowałem się na stronę maratonu, odpowiedziałem na kilkadziesiąt pytań o stan zdrowia i przeszedłem do odpowiedzi, że to mój pierwszy maraton i chcę go przebiec w okolicach 4–4,5 godziny. Nie jest to sprint, ale ja tak na razie biegam. Może do września uda mi się osiągnąć lepszą kondycję, ale na dziś to realny cel. Podałem numer karty kredytowej i po chwili ubyło mi 105 euro. Pomyślałem, że to dobry znak, że już pobrali opłatę startową, ale następnego dnia pieniądze wróciły na konto. Sprawdzali jedynie, czy jestem wypłacalny.
Teraz trzeba było czekać. Bieganie nie szło mi dobrze. Jesień nie jest dobrym dla mnie okresem. Był już późny wieczór, gdy zadzwonił Jarek i zapytał, czy dostałem maila? Szybko sprawdziłem i nic. On dostał, że się mu udało. Po godzinie dostałem i ja, niestety ze złą informacją. Nie zostałem wylosowany, podobnie jak mój kolega Juliusz.
Znowu cieszyłem się bieganiem. Zapomniałem o maratonach, zawodach. Odkrywałem bieganie w zimie po lesie. Po zapaleniu płuc na przełomie roku nie było już śladu. Zaczynałem już biegać dłuższe dystanse. Na swoim profilu Endomondo mam polubionych kilka osób. Paweł Jońca wrzucił informację, że są już zapisy na maraton w Nowym Jorku.
Chodziłem kilka dni, a z tyłu głowy ciągle miałem ten Nowy Jork. Przy kolacji powiedziałem o nim Lidii, ona od razu – jedź. Weźmiemy najwyżej pożyczkę. Jeszcze tego samego dnia zarejestrowałem się na maraton w NY. Opłata za start to już prawie 350$. Nie jest tanio. Przelot i hotel. Ale jaka przygoda. Finansowo dla mnie tragedia, ale nie tylko pieniądze się w życiu liczą.
Po kilku dniach od rejestracji na maraton w NY dostałem maila. W listopadzie zapytałem tour operatora o wyjazdy na maratony i teraz dostałem ofertę ważną tylko 3 dni. Za koszt niższy niż tylko opłata startowa w NY start, przejazd oraz dwa noclegi w Berlinie.
Całą noc nie spałem, ale rano wypełniłem zgłoszenie i wpłaciłem pieniądze za start w Maratonie Berlińskim.
W ten sposób rzeczywistość naginamy do siebie. Gdybym nie drążył i nie chciał tego, to by się nie stało. Nie osiąga gwiazd ten, kto po nie nie sięga. Teraz dostałem szansę na start, nie mogę jej stracić. Postaram się w następnych miesiącach opisać, jak trenuję do startu.
Można mnie obserwować na Edomondo, Stravie i Garminie. Zapraszam.