Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Dwudziestokilkuletni dinozaur

Dwudziestokilkuletni dinozaur

16
Dodane: 5 lat temu

Stary rok – dziwny ja. Tak mogę podsumować grudzień 2018 roku. I wiecie co? Dobrze mi z tym. Część z Was zapewne domyśla się, o czym może być ten felieton. Krótko zatem, abyśmy mieli wszyscy jasność na starcie roku: zawsze w okresie świąteczno-noworocznym zaszywam się w jakiejś mieścinie (rodzinnej lub, jak w tym roku, w Bratysławie), najchętniej pod kocem, w czymś przypominającym chatę hobbitów, aby przeprowadzić retrospektywę mijającego roku. Podsumować cele – te osobiste i finansowe – i budżet, a także, by wyciągnąć wnioski. Potem przychodzi pora na planowanie. Postanowień unikam, nie robię ich. Cele za to wyznaczam, bo pozwalają mi pamiętać o tym, co jest dla mnie istotne każdego poranka.

Brzmi już wystarczająco dziwnie? Dorzućmy jeszcze do tego fakt, iż życzeń bożonarodzeniowych i noworocznych nie wysyłam. Dzwonię za to do bliskich i ważnych dla mnie osób. Uciekliście już?

Najlepszego! Czego?

Z dzieciństwa pamiętam święta nie tylko jako czas nakłutych goździkami pomarańczy, przystrojonego mieszkania czy dyskusji na temat tego, czy najpierw zrobić sałatki, czy może ulepić uszka? Pamiętam także rozmowy. Wiele rozmów na wiele tematów – tych łatwiejszych i tych wiadomo jakich. Dziś, o czym już kiedyś pisałem, ten idealny obrazek zakłócają teleodbiorniki i niekończące się bloki reklamowe, które niwelują niebezpieczną ciszę. Jedno jednak zostało – dzwonienie.

Nie mogłem się nadziwić, kiedy jako gówniarz, patrzyłem na mamę, która starannie wypełniała świąteczne pocztówki lub – uwaga – papeterię słowami. Piórem. Już wtedy wyglądało to surrealistycznie i zupełnie nie pasowało do tego całego zgiełku dookoła. Miało w sobie jednak pierwiastek magii, który postawiłbym na równi z zapachem cynamonu, goździków i grzanego wina. Zwłaszcza w grudniu.

Było jeszcze dzwonienie. Wielki, czerwony notes, który pamiętał adres pradziadków czy numery osób, których nie było mi dane poznać za życia. Rodzice siadali, brali sfatygowany zlepek kartek i dzwonili po kolei do tych, którzy w jakiś sposób byli bliscy ich sercu. Po co? By życzyć samych równych pociągnięć pędzla, wielu nowych przyjaciół, ukończenia domku na działce, zadowolenia z tego, że Kamila nauczyła się nowego słówka, zdania matury. Tego, co dla Janusza, Kuby, Jana czy Weroniki było po prostu ważne. Co miało szansę stać się lub było najlepszą częścią ich życia. Było wszystkim.

Dinozaur

Nie mam nic przeciwko krótkiej formie życzeń. Wyglądające lakonicznie „najlepszego” (w ramach ciekawostki przypomnę, że tak kończył maile także Steve Jobs), jeśli jest szczere, potrafi wzruszyć do łez. Bo widzicie, moi drodzy, nie musimy pisać epopei, białych wierszy (choć, jeśli jest w Was żyłka poety, to piszcie, bo czemu nie?) czy szukać innych nietuzinkowych form, aby powiedzieć komuś: „ej, są Święta, a Ty jesteś dla mnie ważny, więc dzwonię”. I tak też zrobiłem w grudniu 2018 roku.

Starałem się dzwonić. Ktoś odbierał. Jeszcze bardziej starałem się mówić krótko, bo przecież wiadomo, że barszcz na gazie, ale o tym, co wiedziałem o tej osobie, co mi się z nią lub z nim kojarzyło, nawet gdyby ktoś mnie o taką rzecz zapytał w środku nocy. I wiecie co? Czułem się jak dinozaur. Z dwóch powodów. Po pierwsze – wiele razy się wzruszyłem, gdy usłyszałem, że ktoś był tak zdziwiony, że łamiącym głosem powiedział mi coś, czego nie mógł wydusić przez ostatnie dwa lata. Po drugie – bo dziesiątki razy usłyszałem coś, co pamiętam jako sprawę oczywistą: „Stary, dzisiaj już nikt nie dzwoni!Tym bardziej super, że to robisz i nie wiem w sumie dlaczego, ale dziękuję!”.

W tym samym czasie gdzieś ktoś wysyłał do jakichś siedmiuset osób ten sam tekst, raczej nie pamiętając, czego i komu życzył. Aha – życzył „wszystkiego”. Nie chcę tym samym powiedzieć, że ten, kto choć raz wysłał skopiowane życzenia przez facebookowy komunikator, popełnił zbrodnię przeciwko ludzkości. Zamierzam jednak pozostać dinozaurem. Mogę jedynie od siebie doradzić – spróbujcie. Dinozaurów już się nie boimy, ale nadal się im bardzo dziwimy. Życzę Wam, każdy, kolejny dzień Was zaskoczył nie mniej niż tyranozaur dzwoniący do Was z ofertą internetu na kartę. Ups, przesadziłem?


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 02/2019

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 16

I właśnie tego w “świętach” nie lubię najbardziej. Ludzie wmówili sobie że to jest jakiś “niezwykły czas” i trzeba robić to co “tradycja” nakazuje. Jedni – jak Pan – starają się to robić uczciwie, inni z musu.

“ten, kto choć raz wysłał skopiowane życzenia przez facebookowy komunikator, popełnił zbrodnię przeciwko ludzkości.” To kim jestem ja, nieobchodzący tych guseł? Kto jest gorszy niż Slobodan albo Adolf? Ten cytat miał być z przymrożeniem oka, a wyszło zwyczajnie niesmacznie.

Ale rozumiem o co Panu chodzi. Rzecz w tym że to właśnie ten mus, tradycja powodują że większość traktuje to tak powierzchownie. Jeśli Pan w te gusła wierzy – śmiało, jeśli dał sobie Pan wmówić że to “magiczny czas” – proszę bardzo. Ale niech Pan nie wymaga od wszystkich takiego samego podejścia jak Pańskie. Nie jest Pan dinozaurem, jest Pan nie uprzejmy.

Żaden Pan: Krzysiek jestem. 🖖 Nie wymagam od nikogo absolutnie niczego. To co mogę, to doradzić szczerość wobec samego siebie i potem, w konsekwencji, wobec innych. Forma nie ma wtedy znaczenia. Tu się raczej zgodzimy.

Ja z życzeniami mam dwa problemy – ludzie Ci życzą w jakimś tam dniu wszystkiego dobrego, a potem zapominają, że żyjesz… Nie muszą tego robić, wiem, że źle mi nie życzą, ale jak chcą zrobić coś miłego, niech znajdą czas spotkać się, a nie powtarzać mi wierszyk. Drugi problem polega na, jakby to nazwać, presji? Spróbuj pewnym osobom życzeń nie złożyć! Ooo, obraza na całego, ale jak w drugą stronę trzeba powiedzieć coś miłego, to już można zlać… Dlatego jestem zwolennikiem małych gestów, a wielkich może jak dla mnie nie być. Zresztą… co za problem raz na jakiś czas wysilić się i udawać przyjaciela do rany przyłóż?

Hej @Dariusz ! Obydwa poruszone przez Ciebie wątki mają wspólny mianownik, który brzmi “I co z tego?” Sam zresztą wiesz co robić, bo małe gesty, o których wspominasz, aby miały sens muszą być – szczerze. A zatem nie powinny wg mnie oczekiwać nobilitacji. :) Bądźmy po prosty ludzcy – tak, jakbyśmny chcieli aby nam robiono, róbmy innym. U mnie to działa.

I właśnie tego w “świętach” nie lubię najbardziej. Ludzie wmówili sobie że to jest jakiś “niezwykły czas” i trzeba robić to co “tradycja” nakazuje. Jedni – jak Pan – starają się to robić uczciwie, inni z musu.

“ten, kto choć raz wysłał skopiowane życzenia przez facebookowy komunikator, popełnił zbrodnię przeciwko ludzkości.” To kim jestem ja, nieobchodzący tych guseł? Kto jest gorszy niż Slobodan albo Adolf? Ten cytat miał być z przymrożeniem oka, a wyszło zwyczajnie niesmacznie.

Ale rozumiem o co Panu chodzi. Rzecz w tym że to właśnie ten mus, tradycja powodują że większość traktuje to tak powierzchownie. Jeśli Pan w te gusła wierzy – śmiało, jeśli dał sobie Pan wmówić że to “magiczny czas” – proszę bardzo. Ale niech Pan nie wymaga od wszystkich takiego samego podejścia jak Pańskie. Nie jest Pan dinozaurem, jest Pan nie uprzejmy.

Żaden Pan: Krzysiek jestem. 🖖 Nie wymagam od nikogo absolutnie niczego. To co mogę, to doradzić szczerość wobec samego siebie i potem, w konsekwencji, wobec innych. Forma nie ma wtedy znaczenia. Tu się raczej zgodzimy.

Ja z życzeniami mam dwa problemy – ludzie Ci życzą w jakimś tam dniu wszystkiego dobrego, a potem zapominają, że żyjesz… Nie muszą tego robić, wiem, że źle mi nie życzą, ale jak chcą zrobić coś miłego, niech znajdą czas spotkać się, a nie powtarzać mi wierszyk. Drugi problem polega na, jakby to nazwać, presji? Spróbuj pewnym osobom życzeń nie złożyć! Ooo, obraza na całego, ale jak w drugą stronę trzeba powiedzieć coś miłego, to już można zlać… Dlatego jestem zwolennikiem małych gestów, a wielkich może jak dla mnie nie być. Zresztą… co za problem raz na jakiś czas wysilić się i udawać przyjaciela do rany przyłóż?

Hej @Dariusz ! Obydwa poruszone przez Ciebie wątki mają wspólny mianownik, który brzmi “I co z tego?” Sam zresztą wiesz co robić, bo małe gesty, o których wspominasz, aby miały sens muszą być – szczerze. A zatem nie powinny wg mnie oczekiwać nobilitacji. :) Bądźmy po prosty ludzcy – tak, jakbyśmny chcieli aby nam robiono, róbmy innym. U mnie to działa.