Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Stan umiarkowanego braku optymizmu

Stan umiarkowanego braku optymizmu

4
Dodane: 5 lat temu

Kolejna konferencja, kolejne świadectwo staczania się po równi pochyłej. Istnieją granice wycierania sobie twarzy filozofią Think Different.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 04/2019

Jestem zła. Byłam zła w dniu konferencji i byłam zła dnia następnego. Dzisiaj też jestem zła, chociaż pojawiło się również zniechęcenie i brak optymizmu, jako czynniki towarzyszące.

Zacznijmy od intro konferencji. Modne kolory à la lata siedemdziesiąte, bardzo trendy. W tej kreskówce, elementy kultowej filozofii Apple – począwszy od kolorowego nadgryzionego jabłka i pierwszego Macintosha, po Think Different i rozbijanie ekranu Wielkiego Brata. Jeśli firma rozpoczyna spotkanie, odwołując się do tak mocnych argumentów, to zakładam, że mają do pokazania coś gigantycznego. Tak się utarło w świecie, że zestawia się elementy o podobnej wartości. Rzeczy niespotykane i unikalne, jakich nikt wcześniej nie zaprezentował. Niestety, już ten wstęp budzi we mnie niepokój, bo w poprzedniej konferencji Apple zastosowało ten sam chwyt, pokazując przy tym małe nic.

Zaczęliśmy więc mocno i dowiadujemy się, że będziemy mówić o usługach. Lubię usługi, więc słucham. Apple News – owszem, używam. Nie rozpływam się nad nim, bo RSS to nic nowego. Ot Apple wchodzi jak klasyczny pośrednik pomiędzy twórcę a odbiorcę. Nowością jest plus, czyli magazyny. Powinno to wzbudzić moje zainteresowanie, bo magazyn wydajemy przecież od lat. Prelegenci jak ognia unikają obwieszczania, że mamy do czynienia z płatną usługą subskrypcyjną. Gdzieś pojawia się wzmianka, że „newsy” są „free”, a magazyny możemy zasubskrybować. Potem długa opowieść o tym, jakie to wszystko piękne, jak świetnie wygląda na urządzeniach mobilnych. Patrzę nieco z niedowierzaniem, bo większość dotychczas dostępnych w wersji elektronicznej magazynów wygląda świetnie, nawet bez pośrednictwa Apple. iMag prezentuje się równie dobrze i nikt się nad tym specjalnie nie rozczula. W końcu pada cena – 9,99 dolarów miesięcznie. Cena jak cena, nie powala, nie odstrasza. Idziemy więc dalej.

Apple Pay. Używam codziennie, więc nadstawiam uszu. Najpierw zestaw oczywistych oczywistości i zachwytów, że świetne, że powszechne, że ludzie używają. Na ekranie widać nawet polską flagę z 95% użytkowników. Pewnie dlatego, że w Polsce nie ma limitów i, jak kiedyś poinformował mnie Norbert, można kupić dom, płacąc przy tym Apple Pay. Ale jest, jest nowy produkt! Apple Card?! Chwila konsternacji. Aplikacja fajna, podobno innowacyjna, niebezpiecznie przypominająca Revoluta. Zresztą nie tylko sama aplikacja, ale i metalowa karta – pięknie wycięta i wygrawerowana. Nawet film ją prezentujący przywodzi na myśl ten z YouTube, który oglądałam całkiem niedawno. To już nie konsternacja, to niesmak. Prelegent opowiada o karcie, jakby była kompletną innowacją, a przecież nią nie jest. Warunki są fajne, 2% cashback to dobra oferta, brak opłat karnych nie do pogardzenia, ale przez chwilę zastanawiam się, czy oglądam reklamę usług bankowych, czy konferencję Apple.

Kolejną usługą jest Apple Arcade. Odgrzewany kotlet, bo platform gamingowych jest na rynku na pęczki. Apple po raz kolejny wchodzi pomiędzy twórcę i odbiorcę tylko po to, żeby za stosowną opłatą „pomagać” developerom w sprzedaży ich produktów. Oczywiście najważniejszym elementem jest słynna „kuratela” Apple, mająca zapewnić najwyższą jakość gier dostępnych w subskrypcji. Nie jestem graczem, nie wiem więc, czy jest się nad czym rozpływać. Usługa subskrypcyjna, ale jak na razie bezcenna.

W końcu przechodzimy do Apple TV i mówimy tu o aplikacji, a nie o urządzeniu. Apple TV w dotychczasowej formie to żart w porównaniu z tym, co dostępne jest na rynku u konkurencyjnych dostawców – jak Netflix, Amazon, NowTV czy nawet na streamerze Roku. Na scenie opowiadają o superinnowacyjnych „kanałach” obsługiwanych głosem, które już teraz mam na swoim FireTV. W notesie zapisuję „SCAM” drukowanymi literami i dziwię się, dlaczego publiczność nie wybuchła śmiechem. W końcu pojawia się informacja o Apple TV+ – już nie mogę się powtrzymać od ironii i sarkazmu. Po latach od powstania Netfliksa i „oryginalnych” produkcji w większości serwisów streamingowych Apple odkryło nowy ląd i postanowiło nazwać go Ameryką. Będzie dostarczało oryginalne produkcje w systemie subskrypcyjnym. Szok i niedowierzanie. Najpierw trzeba się jednak tego domyślić, bo prezentacja idzie do przodu, Apple zapewnia, że będzie opowiadać historie najlepszych „opowiadaczy historii”, ale przez większą jej część nie wyjaśnia, czym będzie serwis, najwyraźniej próbując nieudolnie podnieść napięcie wśród widowni. Nazwiska i twarze oczywiście imponujące, tematy ciekawe i nie mam wątpliwości, że Apple zrobi to dobrze i profesjonalnie. Ile będzie mnie to kosztowało i czy będzie warto, porównując usługę do konkurencyjnych ofert? Nie wiem, bo Apple boi się powiedzieć. Mają najwyraźniej nadzieję, że Spielberg i Aniston usprawiedliwią każdą cenę. Ze sceny pada informacja, że jest jeszcze jeden brakujący głos. Gasną światła. Z niedowierzaniem patrzę, bo boję się, że ze sceny przemówi za chwilę Steve Jobs, deklamując tekst reklamy Think Different. Ale nie, to tylko Oprah! Teraz to już pewne, że Ameryka zapłaci za „plus”. Jest jednak jedna ciekawostka – Apple postanowiło udostępnić aplikację Apple TV na inne platformy – będzie dostępna na Roku i Fire TV. To oryginalne posunięcie, wygląda jednak na to, że Apple zaczyna rozumieć, że sprzedaż usług nie działa, jeśli ogranicza się do kasty posiadaczy jedynie słusznych urządzeń. Nie muszę zatem kupować Apple TV, żeby oglądać Apple TV. Mega.

Na koniec czarno-białe zdjęcie twarzy Apple TV plus. Wygląda jak z kampanii Think Different – brakuje tylko logo z kolorowym jabłuszkiem. Konferencja się kończy, a ja pozostaję z kilkoma przemyśleniami.

Pierwsze z nich jest takie, że Apple próbuje ukryć desperację, z którą stara się dogonić rynek. Robi dobrą minę do złej gry i wyciąga ciężką amunicję tylko po to, żeby ustrzelić muchę. Do tej pory była ona zastrzeżona dla rzeczy wielkich, teraz usprawiedliwia się nią wielokrotnie powtarzane zapewnienie, że Apple dba o prywatność użytkowników. Każdy moduł prezentacji był okraszony informacją, że usługi wykorzystują uczenie maszynowe i wszelkie procesy dokonują się na urządzeniu użytkownika, nikt zatem nie ma do nich żadnego dostępu – ani reklamodawcy, ani firmy, ani nawet samo Apple. Czy to wystarczy, żeby powoływać się na ikony? Moim zdaniem nie. Świadczy to o braku pomysłu na firmę i na to, jak prowadzić ją w przyszłości. Dodatkowo dewaluuje wartości, które sprawiły, że przez kilka dekad Apple było firmą kultową i zbudowało niepowtarzalny wizerunek wśród użytkowników rozwiązań technologicznych.

Zapewne dopiero jesienią poznamy ceny nowych usług Apple i dowiemy się, jak wysoko mierzą akcjonariusze firmy. Spielberg i Oprah tani nie są. Do tego poczekamy również, zanim zostaną one wprowadzone poza granicami USA. Dopiero wtedy będziemy mogli się przekonać, czy są one warte subskrypcji i opłacania kolejnych abonamentów.

Najciekawszą kwestią, przynajmniej dla mnie, jest pytanie, czy i ile Apple musiało zapłacić za przejęcie praw do używania kultowego tytułu „Amazing Stories”.

To kolejny rzecz, którą nie należy sobie wycierać ust.
No, chyba że zamierza się wymazać z kart pamięci całą historyczną spuściznę kulturową.

Dowiemy się już niedługo.

Kinga Ochendowska

NAMAS'CRAY  The crazy in me recognizes and honors the crazy in you. Jestem sztuczną inteligencją i makowym dinozaurem. Używałam sprzętu Apple zanim to stało się modne. Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów. Za to wierzę psom, które nie lubią ludzi.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 4