Stan umiarkowanego zdziwienia
W kwietniowym wydaniu iMagazine.pl, Kinga – tak, ta Kinga – popełniła kolejny ze swoich felietonów, który nosił tytuł „Stan umiarkowanego braku optymizmu”. Po jego przeczytaniu obiecałem publicznie, że odniosę się do słów @santee76. Dlaczego? Otóż popadłem w stan umiarkowanego zdziwienia po przeczytaniu słów Kingi.
Umiarkowanego, ponieważ racjonalne i zazwyczaj pikantne stanowisko w sprawie Apple to znak rozpoznawczy jej tekstów. Tym razem jednak zaryzykuję dotknięcia mojej osoby #klątwąSantee, której na własnej skórze doświadczył już Wojtek Pietrusiewicz (Biedak – wszystkie sprzęty, które dostawał do testów, były różowe albo fioletowe – po tym, jak podjął polemikę z Kingą.) Obydwa kolory lubię. Uff.
Równia pochyła – liczydła
Już we wstępniaku było ostro:
„Kolejna konferencja, kolejne świadectwo staczania się po równi pochyłej. […] Jeśli firma rozpoczyna spotkanie, odwołując się do tak mocnych argumentów, to zakładam, że mają do pokazania coś gigantycznego”.
Pierwsze zdanie najeżyło mnie do tego stopnia, że mógłbym cały sad z Cupertino na plecach przenieść. Niczym ten tuptający (wtedy – biegający) jeż. Dalej trochę kolce schowałem, bo kwestia klipu otwierającego wiosenną konferencje Apple, w którym aż roiło się od nawiązań do historycznych, przełomowych produktów i kampanii z czasów Steve’a Jobsa – rzeczywiście zobowiązuje. Czułem się zatem podobnie, a Apple mnie nie zawiodło „pokazując przy tym małe nic”? Stop! Jak to „małe”? I tu się zaczyna.
„Apple News – owszem, używam. Nie rozpływam się nad nim, bo RSS to nic nowego”.
Nie. Zupełnie nie. Nawet jeśli technicznie uznać by to za prawdę, to w przypadku Apple News+ mamy do czynienia z całościowym doświadczeniem czegoś więcej niż usługi. Największą bolączką rynku e-prasy na świecie – o czym w jednym z tekstów wspominał Paweł Okopień i bodajże chłopaki z ThinkApple w swoim podcaście – jest rozdrobnienie na szereg silników, usług, zrzeszeń, formatów i innych rozwiązań pełnych kombinatoryki godnej NASA. Przez to każdy magazyn wygląda inaczej – jeden jest całkowicie przystępny i czytelny (bo ma ogarniętego DTP-owca i skład) – drugi w tym samym czasie nadaje się co najwyżej do wirtualnego podtarcia sobie nim – również wirtualnego – tyłka. Tak – Apple daje magazynom gotową usługę, idiotoodporną i skrojoną na wymiar i pod własne standardy – po to, abym ja, jako czytelnik, miał pewność, że sięgając do każdego z nich, doświadczę czegoś więcej niż czytania artykułów. Animowane okładki rodem z „Proroka Codziennego” to naprawdę wisienka na torcie, który ma wiele warstw. Paginację, typografię, treści audio-wideo i sposób ich osadzania, tranzycje pomiędzy poszczególnymi stronami etc. Apple News to usługa, w której klient płaci za całościowe doświadczenie przyjemności konsumpcji treści, które od zawsze lubiłem czytać na papierze, dlatego że były tak samo czytelne i przyjemne za każdym razem. I nie męczyły. Apple ma ogromne szanse sprawić, że będą takie same – a dodatkowo wzbogacone o coś więcej – w formacie cyfrowym. I na koniec tej części – cena:
„9,99 dolarów miesięcznie. Cena jak cena, nie powala, nie odstrasza”.
To bardzo, bardzo, bardzo mało. Ustawione pochyło liczydło mogłoby spokojnie wskazać zero, jeśli policzymy sobie prostą sumę, jaką musielibyśmy normalnie wydać na pięć ulubionych magazynów w formacie drukowanym lub cyfrowym, kupując każdy z nich osobno.
Kuratorzy
„Apple Arcade. Odgrzewany kotlet […] Oczywiście najważniejszym elementem jest słynna ‘kuratela’”
– rzekła Kinga w dalszej części felietonu. Tym razem kolejność mojej reakcji była odwrotna: Najpierw się zgodziłem, trzymając kolce na wodzy, potem […] Choć sam graczem nie jestem, przyczepię się do lekko szyderczego ujęcia owej kurateli. Wiele osób zarzuca np. Apple Music to, że owi kuratorzy to nic innego, jak standardowe uczenie maszynowe, którego personifikacji dokonało Apple w znany dla siebie i sprytny, marketingowy sposób. To ja pozwolę sobie podać przykład. Zaraz po starcie usługi popełniłem kardynalny błąd adepta. Dałem upust emocjom i któregoś, zimowego wieczoru puściłem sobie jeden z moich tzw. Guilty pleasure – polski, popowy zespół z początku obecnego tysiąclecia. Kilka piosenek wystarczyło, aby proponowane dla mnie przez Apple playlisty każdego tygodnia wypełniały hity disco polo. Tak, wiem, to też muzyka. Serio!? Algorytm oduczałem (mozolnie) ponad miesiąc. Trzy lata później popełniłem ten sam błąd. Nie wpłynęło to w żaden sposób na przygotowane dla mnie rekomendacje. Kuratorzy istnieją i wg mnie to największa siła Apple Music. Zrobiłem sobie kiedyś test, zestawiając rekomendację z tymi ze Spotify (używając niemalże równolegle obu platform MOD przez 2 miesiące). Być może to kwestia mojego gusty, ale przepaść pomiędzy tym, co proponowało mi Apple, a co sugerowało Spotify była większa nić Wielki Kanion. Zatem zgoda – Arcade to odgrzany schabowy – ale mam nadzieję, że szef kuchni zadba o odpowiedni olej.
Steve
„Z niedowierzaniem patrzę, bo boję się, że ze sceny przemówi za chwilę Steve Jobs, deklamując tekst reklamy Think Different. Ale nie, to tylko Oprah! […] Każdy moduł prezentacji był okraszony informacją, że usługi wykorzystują uczenie maszynowe i wszelkie procesy dokonują się na urządzeniu użytkownika, nikt zatem nie ma do nich żadnego dostępu – ani reklamodawcy, ani firmy, ani nawet samo Apple. Czy to wystarczy, żeby powoływać się na ikony? Moim zdaniem nie. Świadczy to o braku pomysłu na firmę i na to, jak prowadzić ją w przyszłości. Dodatkowo dewaluuje wartości, które sprawiły, że przez kilka dekad Apple było firmą kultową i zbudowało niepowtarzalny wizerunek wśród użytkowników rozwiązań technologicznych”.
Tutaj już musiałem skorzystać z praktyk kontroli oddechu wespół z moim Apple Watchem (Ten kwiatuszek, czy co to tam się pojawia, jak oddychamy, miałem wrażenie, że zmieni się zaraz w całą łąkę…). Zacznę od Steve’a. Steve odszedł. Dawno temu. Nie wiemy, czy zostawił firmie mityczny dekalog. Nawet jeśli prawdą okazałoby się to, że Cook dostał rozpisaną strategię dla firmy na kolejną dekadę, to mogę się założyć, że punkt pierwszy brzmiałby:
„Nie słuchajcie żadnego z tych punktów. Steve”.
Nie możemy ciągle patrzeć na Apple poprzez pryzmat legendy Steve’a. Dewaluację czegokolwiek popełniamy coraz częściej my – romantycy sprzed dekady czy dwóch (i mówię to też wprost do siebie) – tęsknie, wzdychając do tęczowego, nadgryzionego jabłka; czekając, że zza sceny wyjdzie Jobs. Przemówi. Pojawi się niczym duch. Owszem, mnie też wzruszył ten moment podczas otwarcia Steve Jobs Theatre, ale to już było. Apple nie powtarza takich zabiegów dwa razy. Nie ma klona Steve’a i nie będzie, czyli dokładnie tak, jak chciałby Steve, bo ten wielokrotnie powtarzał na zebraniach zarządu:
„Nie słuchajcie mnie. […] A co gdybyście mnie nie słuchali? […] I co by było wtedy?”
– o czym donoszą biografowie. To jest cechą lidera, aby kwestionować. Nawet pozornie siebie samego, aby proces twórczy mógł zaowocować produktami takimi jak iPod (który w pierwszej fazie miał posiadać telefon, iPad, będący kiedyś Newtonem czy Apple Watch, którego próbę obserwowaliśmy przy okazji premiery iPoda Nano ostatniej, szóstej generacji).
Apple popełniało, popełnia i popełni masę błędów. Dokładnie tak, jak miałoby to miejsce, gdyby Steve żył. Tim Cook powiedział przy okazji jednego z ostatnich wystąpień w Waszyngtonie:
„Kiedy mówimy o korzeniach firmy, którą stworzył Steve, wiem, że cały zespół słucha się dziś jednego: musimy skupiać się na dostarczaniu ludziom narzędzi, które pozwolą im samym osiągnąć niewiarygodne rzeczy. Nic więcej”.
Nie będzie drugiego iPhone’a, który odciśnie tak duże piętno na rynku. Nie będzie być może nawet drugiego Apple Watcha. Może kiedyś nie będzie już nawet maców. Zostanie jednak jedno – kreatywność. I na koniec powiedzmy to sobie wprost: Jej efekty na koniec dnia nie zależą od Apple, Microsoftu czy Google. Zależą od nas. Każda sama wybiera sobie właściciela. Poznaje się nań po tym, czy jest użyteczna dla potencjalnego nabywcy.
Komentarze: 4
Sądzę, że popełniasz istotny błąd w powyższym rozumowaniu. Napisałeś “Nie będzie drugiego iPhone’a, który odciśnie tak duże piętno na rynku”. Mogę się założyć, że w tamtym okresie ludzie też uważali, że nie da się wymyślić niczego tak innowacyjnego, jak iPhone w zakresie telefonów komórkowych. A jednak ktoś to zrobił.
Teraz zapewne jest podobnie, czekamy na kogoś kto w ustabilizowanym obszarze rynku wprowadzi coś innowacyjnego, o czym nikt wcześniej nie pomyślał albo nie zrobił w tak wygodny i np. funkcjonalny sposób. Masz rację, drugiego iPhone’a nie da się wymyślać, ale jest dość innych obszarów rynku, na których można się wykazać innowacyjnym podejściem.
Tyle, że nisko prawdopodobne jest, że będzie to Apple, które eksploatuje pomysły Jobsa do granicy bólu zębów, wykazując przy tym minimalną innowacyjność na poziomie rosnącego placka na tylnej ściance iPhone’a. I to jest właśnie problem.
Czołem @Mikołaj – masz sporo racji. Możliwe, że my wszyscy mamy założone klapki na oczy.
Sądzę, że popełniasz istotny błąd w powyższym rozumowaniu. Napisałeś “Nie będzie drugiego iPhone’a, który odciśnie tak duże piętno na rynku”. Mogę się założyć, że w tamtym okresie ludzie też uważali, że nie da się wymyślić niczego tak innowacyjnego, jak iPhone w zakresie telefonów komórkowych. A jednak ktoś to zrobił.
Teraz zapewne jest podobnie, czekamy na kogoś kto w ustabilizowanym obszarze rynku wprowadzi coś innowacyjnego, o czym nikt wcześniej nie pomyślał albo nie zrobił w tak wygodny i np. funkcjonalny sposób. Masz rację, drugiego iPhone’a nie da się wymyślać, ale jest dość innych obszarów rynku, na których można się wykazać innowacyjnym podejściem.
Tyle, że nisko prawdopodobne jest, że będzie to Apple, które eksploatuje pomysły Jobsa do granicy bólu zębów, wykazując przy tym minimalną innowacyjność na poziomie rosnącego placka na tylnej ściance iPhone’a. I to jest właśnie problem.
Czołem @Mikołaj – masz sporo racji. Możliwe, że my wszyscy mamy założone klapki na oczy.