Mastodon

Urlopowy paradoks

1
Dodane: 11 lat temu

Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 7-8/2013

Zawsze kiedy myślimy o urlopie, mamy na myśli wypoczynek. Czas, kiedy wolno nam robić dokładnie to, na co mamy ochotę. Jak na studenckich wakacjach. Plecak, autostop, Hiszpania, Karaiby… No dobra, zagalopowałam się trochę.

Wizja wakacyjnej wolności towarzyszy nam od czasów szkolnych. Niecierpliwe wyczekiwanie na rozdanie świadectw i dwa miesiące prawdziwej laby. Ugruntowywana rok za rokiem ceremonia, związana z odzyskiwaniem kontroli nas tym, co nam wolno, a czego nie. Koniec wczesnego wstawania i ciężkiego plecaka. Koniec matematyki. Wolność i swoboda.

Na studiach jest nawet jeszcze fajniej, bo jak się dobrze student przyłoży, to i trzy albo cztery miesiące wolności mu wpadną do kalendarza. Wystarczy się przedtem troszkę pogimnastykować i dogadać z wykładowcami. Wczesne zaliczenia pozwolą oszczędzić trochę czasu. Późniejszy start zajęć też da się załatwić, ale nie będę Was namawiała do złego. W późniejszych latach studiów można wiele. No ale nie wszystko trzeba.

To teraz szybka matematyka. Idziemy do szkoły w wieku lat 7 (tak, wiem – zmiany, zmiany, zmiany), a studia kończymy mając lat 24. Z tego wynika, że przez pierwsze 17 lat kontaktu z obowiązkiem społecznym jesteśmy warunkowani. Na dźwięk słowa „wakacje” powinniśmy zacząć się ślinić i rozglądać za gitarą. Jednak wraz z zakończeniem edukacyjnego etapu naszego życia, wkraczamy w świat wakacyjnych paradoksów, bo: po pierwsze, w szkole wakacje mamy wszyscy w tym samym czasie. Po drugie – wakacje są długie i zawsze w lecie. A po trzecie, odpoczynek polega na zupełnym nieprzejmowaniu się niczym. W dorosłym życiu zaś cała impreza przestaje wyglądać tak różowo, ponieważ dowiadujemy się że: urlop jest wtedy, kiedy jest i niekoniecznie w lecie. Może być w listopadzie. O tym, czy w listopadzie czy w lutym, decyduje pracodawca. W przypadku rodzin jest nawet jeszcze zabawniej, bo decyduje zwykle pracodawców dwóch i każdy proponuje inny termin. A dzieciaki i tak wakacje mają w lecie. One – dwa miesiące, my – urwany tydzień. A tydzień to siedem dni. Pierwszych dwóch nawet nie zauważymy, bo to jak weekend, a poza tym jesteśmy w urlopowym szoku. Zostaje więc pięć. Ostatnie dwa są już popsute, bo zbliża się czas powrotu. Z działania wynika, że zostały nam dni trzy. Rany, co zrobić z taką ilością wolnego czasu?!

A to jeszcze nie wszystko. Na co dzień giniemy w pędzie wszystkich niezwykle ważnych spraw. Praca, dom, rachunki, cieknący kran. Za dużo czynności do wykonania, za mało czasu. Też tak mam. I co robimy? Przekładamy wykonanie mniej pilnych i palących rzeczy. Na kiedy? Ano na wtedy, kiedy będziemy mieć trochę wolnego czasu. Zdarza się Wam czasem mruknąć: „Zrobię to jak będę miał urlop”? No właśnie. Mnie się zdarza i to nawet bardzo często. A potem okazuje się, że każde „wolne” jest już zaplanowane na pół roku do przodu. I to wcale nie na wypoczynek, tylko na pilne, zaległe obowiązki. A jeśli pracodawca jeszcze poprosi, żebyś na owym urlopie zerknął jednym okiem na ten ważny projekt czy dokończył rozpoczętą pracę, to już mogiła. Beton. Koniec wypoczynku.

Taki stan może trwać całkiem długo, nawet kilka lat. Patrząc z perspektywy, może się to wydawać niemożliwością. No jak to? Przez kilka lat zapominać o urlopie? Owszem, można. Czas płynie niepostrzeżenie. Rok, dwa, trzy, pilne sprawy, szalony rytm życia i okazuje się, że od pięciu lat nie spędziliśmy dwóch tygodni na wakacyjnym wypoczynku. A bo to, a bo tamto. A bo trzeba posprzątać ogródek, zgrabić liście, położyć kafelki w łazience czy co tam kto chce. Dość tego!

Wiecie, co musimy zrobić? Musimy odzyskać kontrolę nad wypoczynkiem! Urlop służy do tego, żeby się urlopować. Nie musi polegać na spaniu do południa i oglądaniu telewizji. Może być aktywny i pełen zaplanowanych zajęć, ale jedna rzecz powinna być niezmienna – owe czynności powinny sprawiać nam przyjemność i relaksować. Jeśli kogoś relaksuje udział w maratonie – proszę bardzo! Wspinaczka, survival, wycieczki rowerowe? Pewnie! Bo w czasie urlopu nie odpoczywają nasze mięśnie, tylko nasza głowa. To głowa potrzebuje wolności i świadomości, że odzyskujemy kontrolę. Jak to zrobić?

Przede wszystkim na urlop powinniśmy zabierać minimum elektronicznych zakłócaczy. Jeśli potrzebujemy telefonu, żeby służył nam jako mapa, nawigacja czy logger trasy – przestawiamy go w tryb ciszy nocnej. Na poczcie ustawiamy autoresponder, informujący korespondentów, że na ich listy odpowiemy w innym terminie. Jeśli to możliwe, nie zabieramy ze sobą komputera czy iPada nawet wtedy, kiedy próbujemy sobie wmówić, że można na nim odtwarzać bajki dla dzieci czy zrobić sobie wieczorny seans. Pokusa zajrzenia tu czy tam, sprawdzenia poczty i sieci społecznościowych czasem bywa zbyt wielka. Nie wspominając już o tym, że może się zdarzyć mail z pracy, który wyda nam się szczególnie ważny.

Jeśli nie macie letniego urlopu, zacznijcie od weekendów. Nie dajcie sobie wmówić, że człowiek sukcesu pracuje 24 godziny na dobę, w niedziele i święta też. Otóż nie. Świat się nie zawali, jeśli wyłączycie komunikację na weekend. Ewentualnie, jeśli bardzo się stresujecie informacją zwrotną, jaką możecie otrzymać od zirytowanych respondentów, próbujących wmusić Wam weekendową aktywność zawodową, przed wyłączeniem elektronicznych gadżetów informujcie o swoich planach wszem i wobec. Jeśli napiszecie o tym w sieciach społecznościowych, zawsze dotrze tam, gdzie trzeba. I pamiętajcie też, że odpoczynek jest częścią zdrowego trybu życia. Macie prawo czuć się zmęczeni i oczekiwać odrobiny spokoju, macie prawo odmowy zajęć „pozalekcyjnych”, prawo do czasu spędzanego z rodziną, psem i z daleka od komputerów.

Pamiętajcie również, że odzyskanie kontroli nie jest zadaniem siłowym. Jeśli przeprowadzicie je mądrze, nikt nie będzie miał do Was pretensji. Jeśli jednak poczęstujecie potencjalnego klienta wiązanką, w której główną rolę odgrywa pretensja, że śmie zakłócać Wasz wolny czas, zapewne będziecie mogli pożegnać się ze zleceniem. A już zwłaszcza wtedy, gdy odbierzecie wiadomość i odpowiecie na nią w „czasie rzeczywistym”. Wtedy już nie macie usprawiedliwienia. Bo przecież macie kontakt ze światem!

Wystarczy, że odpowiecie w poniedziałek i wyjaśnicie, że weekendy spędzacie z zasady bez elektroniki. Taki „lajfstajl”. Zdrowy tryb życia. Ekologiczny. A jeśli uczynicie „ekologiczne weekendy” stałym elementem waszej rutyny, to zaplanowanie urlopu stanie się dużo łatwiejsze. Przede wszystkim przyzwyczaicie współpracowników, klientów i znajomych do swojego stylu życia. Kiedy się przyzwyczają, nie będą protestować, a może nawet wezmą z Was przykład, kto wie? Po drugie, nauczycie się dawać sobie prawo do odpoczynku. A po trzecie – rodzina, pies a przede wszystkim – Wasza własna głowa – będzie Wam wdzięczna.

I ostatnia kwestia – planowanie urlopu zaległymi obowiązkami. Może to zabrzmi brutalnie, ale jeśli nie jesteście w stanie wykonać zlecenia w normalnym czasie i przez to musicie przełożyć domowe obowiązki na okres urlopowy, to go po prostu nie przyjmujcie. Poważnie. W końcu przekręci się sprężynka, a wtedy nikomu na nic się nie przydacie. Nie warta skórka wyprawki.

W czasie wakacyjnych wojaży, czy to urlopowych czy weekendowych, bawcie się świetnie! Jak mawiał słynny pan Ambroży z Akademii Pana Kleksa: „Biegać, skakać, latać, pływać, w tańcu, w ruchu wypoczywać!”. W życiu nie słyszałam lepszej rady. A po urlopie wracajcie do pracy wypoczęci i już zacznijcie planować kolejne wypady.

Dobrze jest mieć na co czekać!

Kinga Ochendowska

NAMAS'CRAY  The crazy in me recognizes and honors the crazy in you. Jestem sztuczną inteligencją i makowym dinozaurem. Używałam sprzętu Apple zanim to stało się modne. Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów. Za to wierzę psom, które nie lubią ludzi.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 1