Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Krótka smycz

Krótka smycz

0
Dodane: 5 lat temu

Słowo „telewizja” pochodzi od greckiego tele, oznaczającego „daleko” oraz łacińskiego visio– „widzenie”. Spróbujmy zatem potraktować sprawę literalnie, oczekując od telewizji tego, aby pozwalała nam sięgać – cytując wieszcza – „gdzie wzrok nie sięga”. Przy okazji Wielkanocy łatwo sprawę zweryfikować, goszcząc u rodziców, w których domu nadal mieszka kablówka/telewizja naziemna lub satelitarna. Na ogół – telewizja sensu stricto.

Smycz

Jesteśmy po premierze kolejnej dużej usługi wideo na żądanie (VOD), tym razem rodem z kosmicznego sadu w Cupertino. Apple TV+ jest odpowiedzią na Netflix i pozostałych graczy na tym rynku. W swojej bańce zwolenników technologii dywagujemy sobie na ten temat od jakichś dobrych kilku tygodni, tymczasem w większości domostw nadal ktoś ogląda siódmy sezon „Disco Polo” – serialu o twórcach tego gatunku muzyki lub czeka na serwis informacyjny pod wieczór i jednocześnie narzeka na przydługawe bloki reklamowe. Zarazem kocha te bloki, bo przy świątecznym stole pozwalają łatwo otworzyć dyskusję o promocji w markecie X czy skandalu związanym z partią Y. O końcu świata rzecz jasna też.

Klasyczna telewizja to dla mnie bardziej krótkowzroczny wycinek jakiejś ideologii niż realny obraz świata, w którym żyjemy. Tak – można mnie nazwać ignorantem. Tym, który nie był nigdy na miejscu osób starszych, nieumiejących obsługiwać sieci. Nie zmieni to faktu, że telewizja przestała pełnić swoją podstawową funkcję – i misję – którą jest informowanie.Na studiach poznałem wiele mądrych i głupich definicji tzw. misyjności mediów publicznych, które dziś mogę śmiało podsumować jednym słowem: kłamstwo. Prawo ustanowione w latach dziewięćdziesiątych, definicje, których autorami jest większa liczba osób konsekrowanych niż prawników. Dziesiątki luk w ustawach sprawiają, że w Polsce nie ma absolutnie żadnego sensownego i dostosowanego do współczesnych realiów dokumentu, który regulowałby kwestię telewizji publicznej czy w ogóle – klasycznej telewizji.

Jeśli tak bardzo chcemy mówić o krzewieniu wartości, kultury czy nauki, to zacznijmy od tego, że programy mające to robić emituje się w paśmie 10–16 w dzień i 23–3 w nocy. Tak, zgadliście! Wtedy pracujemy lub chcemy spać. Tak wiem, reklamodawcy. Ci reklamodawcy nie mnożą się automagicznie. To konsument – ja czy Ty – wybiera serwisy VOD zamiast klasycznej telewizji (publicznej czy komercyjnej), ponieważ, najnormalniej w świecie, to tam znajdują się konkretne, interesujące nas treści. I to jest naturalne. Rodzi też naturalnie problem dziury w budżetach stacji, którą trzeba w jakiś sposób załatać. I tutaj krótka smycz zaciska się na szyi telepudła. Najlepszym przykładem z ostatnich tygodni jest inauguracja sezonu F1. Prawo do transmisji na kilka najbliższych lat wygrywa (bez trudu) prywatna stacja, ze świetnie rozwiniętą usługą VOD, aplikacją mobilną wraz z planem subskrypcji dla osób takich jak ja – które od siedmiu lat nie mają kablówki, satelity czy nie chcą odbierać naziemnej telewizji. Telewizja publiczna pod naciskiem widzów postanawia dorzucić coś od siebie i dostaje prawo do retransmisji wyścigu od – uwaga – 40. minuty. To jakaś połowa. Startu nie obejrzycie. Nikt też go Wam nie opowie.

Krok dalej

Orwell w swoim „Roku 1984” słusznie przepowiedział: „Gdy my będziemy oglądali telewizję, ona będzie oglądała nas”. Nie uciekniemy od tego, że algorytmy uczenia maszynowego będą analizowały każde nasze posiedzenie przed ekranem. Jeśli dzięki temu treści, które przed tymi ekranami konsumujemy, będą dawały nam realne okno na świat, to dla mnie wybór jest oczywisty. W tym momencie Apple TV+ wchodzi całe na biało i trzymając się rygoru prywatności firmy Tima Cooka, mówi: „My nie chcemy wiedzieć, co dokładnie oglądasz”. Z drugiej strony zapewnia kuratorów treści, którzy na bazie czegoś będą musieli te treści dla nas selekcjonować. Być może będą to tylko pewnego rodzaju znaczniki (gatunku, długości, rodzaju produkcji), bez podawania konkretnych tytułów. Sprawa nie jest do końca jasna, ale nie jest też przedmiotem tego felietonu.

Dla mnie ważne jest to, że uruchamiając tę czy inną usługę VOD, mogę – intencjonalnie – zdecydować, że ten wieczór poświęcę, aby dowiedzieć się czegoś na temat topnienia lodowców, produkcji telewizji śniadaniowej, kryzysu emigracyjnego czy rozbłysku supernowej. Czy niedzielne przedpołudnie lub sobotni wieczór spędzimy z trzymającym w napięciu, piekielnie dobrze zrealizowanym serialem kryminalnym, czy oddamy się rozrywce w otoczeniu komedii lub stand-upu w wykonaniu najlepszych komików na tym świecie. Że nikt nie przerwie intencjonalnie zarezerwowanego na relaks czasu reklamą środków higieny intymnej lub modyfikowanego sosu bolońskiego. Że to my zdecydujemy, kiedy zatrzymamy seans i kiedy, w jaki sposób, na jakim urządzeniu, w jakich okolicznościach, a w ciągu kilku najbliższych lat – zapewne także, w jakiej formie – do niego wrócimy.

Usługi VOD pozwoliły nam postawiać świadomy krok w kierunku wolności, która jest chyba pragnieniem większości z nas. Oczywiście, potrafią także uzależnić (jak każdego rodzaju rozrywka), ale rodzą zdecydowanie mniej społecznych antagonizmów niż regularne oglądanie serwisów informacyjnych w publicznej telewizji. Poszukajcie badań, jest ich cała masa, a ja nie będę ich przytaczał z jednego powodu – to felieton, w którym bazuję na własnym siedmioletnim doświadczeniu wolności. Wolności, którą Netflix i Apple zdają się najlepiej rozumieć na rynku telewizji na żądanie. W zeszłym roku miałem przyjemność przeprowadzić wywiad z Gregiem Petersem (Chief Product Officer Netfliksa). Greg opowiedział mi wtedy szeroko o tzw. podróżnikach treści, czyli rozbudowanej strategii marki, której celem jest wyłuskiwanie najciekawszych historii z każdego regionu na świecie i tworzenie na ich bazie (i z pomocą lokalnych społeczności) wysokojakościowych produkcji serialowych i filmowych. Tak powstały „Dom z papieru”, „Deszcz” czy „Dark”. Apple dokłada do tego – przynajmniej bazując na tym, co pokazano wiosną – perfekcję realizacji, angażując najbardziej doświadczonych reżyserów i aktorów z branży lub wykorzystując postacie z uwielbianych za młodu produkcji, jak np. „Ulicy Sezamkowej” do tego, aby uczyły dzieci kodowania w Swifcie.Miejmy nadzieję, że się nie zawiedziemy, a Cupertino utrzyma ten kierunek.

Nie jestem sobie w stanie racjonalnie wytłumaczyć istnienia klasycznej i publicznej telewizji za dekadę.Ba, po dłuższej rozmowie z dużo starszymi ode mnie osobami i pokazaniu im możliwości usług VOD, one same (często bardzo się tym smucąc) przestają widzieć zasadność płacenia lub szerzej – godzenia się – na takie czy inne traktowanie przez właścicieli stacji telewizyjnych. W wielu tekstach pisałem też o tym, że YouTube stał się dla mnie częścią prywatnej telewizji, o której ramówce decyduję sam (pozostawiając lub cofając twórcom subskrypcję). Wystarczy spojrzeć na poziom profesjonalizacji tej jednej tylko usługi. Oczywiście usługi, w której mamy także sporo nieodpowiedzialnych twórców, ale też usługi, która pokazała, jak wiele jako ludzie mamy sobie do powiedzenia o świecie, w którym na co dzień żyjemy. Jak bardzo jesteśmy tego świata ciekawi. Ktoś zrobił już krok pierwszy. Postawmy kolejne.

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .