Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Natychmiastoza

Natychmiastoza

8
Dodane: 8 lat temu

 

„Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym”. Tak śpiewa polski klasyk. Ma rację, ale te słowa szybko stały się nic nieznaczącym wytrychem dla gwiazd i gwiazdeczek. Nie bardzo wiedząc, co tak naprawdę się za nimi kryje, powtarza się je co chwilę, gdy tabloidy napiszą o prawdopodobnym końcu ich kariery. Tymczasem Perfekt w utworze „Niepokonani” wspomina ludzi, którzy przegryźli się przez niejeden życiowy mur, aby dotrzeć do miejsca, w którym już nic „nie muszą”, a całą resztę jedynie „mogą”. Mogą, ponieważ tak wybrali i właśnie dzięki tym wyborom, będą mogli nadal wybierać. Co? Dziś i jutro. Ich kształt, przynajmniej z naszej, ludzkiej strony patrząc. Dziś każdy chce tylko „móc”, nigdy wcześniej nic nie musząc. Zwłaszcza ludzie w moim i młodszym wieku. Po wielkim „nie mogę” lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, zachorowaliśmy na Natychmiastozę.

„Wszyscy kłamią”

– mawiał Dr. House. Miał rację, a raczej – trafnie ubrał w słowa pierwszy objaw choroby dzisiejszych czasów. Kłamstwo przecież, to także oszukiwanie samego siebie. Wielu osiągnęło w tym dziś mistrzostwo. Kłamiemy, ponieważ boimy się konfrontacji z rzeczywistym stanem rzeczy. Jak się sprawy mają? „Bardzo dobrze”. „Jak zwykle”. To najczęstsze odpowiedzi. Nie znaczą nic, ale są bezpiecznym, różowym parasolem, z którym paradujemy przed innymi, wcale nie chcąc ich zaprosić do naszego lepszego życia, ale jedynie wzbudzić w nich zazdrość. O tak, zazdrość. To matka wszelkiego kłamstwa.

Ktoś ma lepszy wóz ze znaczkiem RS? Możemy skłamać, że służbowe BMW jest prywatnym. Ktoś ma lepszą kobietę? Możemy zdradzić obecną. Wojtek pisał, że „Faceci to świnie”. Bo tak jest. Tak, nie u wszystkich, ale proszę, więcej tego nie powtórzę. Nie musisz, Drogi Czytelniku, kontynuować lektury, jeśli nie chcesz. Wracając do wątku mężczyzn, zwłaszcza z pokolenia, które urodziło się tabletami w dłoniach. Kobieta nie ma ochoty na stosunek? Nieważne, skoro ty masz. Jest przecież porno. Krótkie, odessane z jakiegokolwiek realizmu, ale jest. Tu i teraz, jak aplikacja w App Store. Ostro? Tak ma być. Jest mi strasznie wstyd, gdy obserwuję osoby, które dopiero wchodzą w etap umownie nazywamy dorosłością, a już w tym momencie ich jedyną bronią jest kłamstwo, które ułomnie studzi i zaspokaja zazdrość. A co, gdy się wyda? Gdy co się wyda? Kłamstwo? Oj tam, oj tam. Przecież lepsze to niż jakby się dowiedzieli.

Wszyscy kłamiemy, ponieważ boimy się „wszystkich”. Tych, co to mogą się dowiedzieć. Czegokolwiek. Nie boimy się dziś głodu, ubóstwa czy wojny. To tak odległe dla nas, młodych,  zjawiska społeczne, że praktycznie irracjonalne. Jak dla bohatera genialnego filmu minionego roku „Pokój” w reżyserii Lenny’ego Abrahamsona, postaci z telewizora. Uwięziony od momentu poczęcia w ogrodowej szopie chłopak nie mógł uwierzyć, że ludzie zza szklanego ekranu przechadzają się ścieżką, oddaloną od ściany szopy o około dwieście metrów. W końcu wojna jest przecież w TV? Daleko od nas. Boimy się odpowiedzialności.

Odpowiedzialności za siebie samych. Za nasze decyzje. Lawiny konsumenckich spirali długów biorą się między innymi stąd, że łatwiej jest podać PIN i nacisnąć zielony guzik, niżeli nie skorzystać z tej karty kredytowej, a kapitał zgromadzić. Zapracować na niego. Ale moment, praca? Aha, czyli to, co nam się należy. Co rodzice powinni dać nam w pakiecie. O jakimkolwiek Bogu już nie wspomnę. Dookoła nas rozwija się bardzo spolaryzowane pokolenie, które tworzą dwie grupy osób. Pierwsza to pasjonaci, którzy robią to, co kochają, a przynajmniej próbują to robić. Druga – to osoby wierzące w system edukacji do poziomu magistra, które twierdzą, że rynek pracy sam ma wyciągnąć do nich dłonie. Te osoby uwielbiają usprawiedliwiać swoją sytuację, czy jest ku temu słuszność, czy nie ma żadnej. Najlepiej, aby CEO amerykańskich firm od razu trzymali w dłoniach dziesięć tysięcy (netto). Dolarów. Miesięcznie. Środek powoli wygasa. Autentycznie mnie to smuci, ale najbardziej smucą mnie osoby, które oprócz posiadania cech reprezentantów drugiej z wymienionych grup, krótko mówiąc: pozjadały rozum. A dzieje się tak, ponieważ drugim objawem Natychmiastozy jest wybujałe ego i ambicje, zbudowane na wspomnianej zazdrości.

Eksperci chwili kontra marka nieosobista

Gdy przegląda się CV osób, które dopiero co ukończyły akademię czy uniwersytet, każda z nich jest w czymś ekspertem. Gdyby tylko taka była rzeczywistość. Nie musielibyśmy, naprawdę, niczego udawać. Wspominałem już o tym w kilku poprzednich felietonach, że amerykański system edukacji jest dla mnie niedoścignionym wzorem. Kształcenie ludzi, którzy są ekspertami w danej dziedzinie, ma dla nie osobiście po stokroć większy sens, niżeli próby edukowania omnibusów, metodami bezśladowymi, jak 3Z: zapamiętaj, zdaj, zapomnij. Tymczasem samo bycie ekspertem jest dziś takim samym wytrychem słownym jak „pasja”. Niestety. Sam przekonałem się o tym na własnej skórze, wiele razy. Nie powiem dziś, że zbyt wiele, ponieważ potrafię wyciągać wnioski. Właściwie to inni uczą mnie tej umiejętności. Non stop. Jestem ogromnie wdzięczny życiu, że przeważnie trafiam na takie osoby, które potrafią ubogacić moje życie w sposób, którego nie byłbym w stanie zaplanować za pomocą żadnej z technik samorozwoju. Mogę natomiast podzielić się z Tobą – i to zrobię – opisem procesu, który sam nazywam: skokiem pana samego na głębokie jego ego. Zaczyna się właśnie od niego. Same ambicje czy wybujałe ego mężczyzn to jeszcze nic złego. Źle zaczyna się dziać, gdy pozostawimy kształtowanie tych dwóch cech charakteru przypadkowi systemu edukacji i wpływu naszego otoczenia. I tak w wieku gimnazjalnym wystarczy, żeby w klasie znalazł się syn jednego z bardziej znanych prawników w mieście, w technikum zbyt wiele czasu poświęcać czytaniu branżowych technologicznych serwisów, które trąbią o spektakularnych sukcesach Steve’a Jobsa, a na studiach nominację do uczelnianej nagrody potraktować jak Pulitzera. Ekspert gotowy. Jak jeszcze wyda małą książeczkę, to już można startować po Nobla.

Tak przynajmniej o sobie powie, napisze w CV, wyśle do wielkiej korporacji i będzie oczekiwał stanowiska prezesa. Pierwszy człon poprzedniego zdania jest pozytywny, ponieważ traktuje o odwadze, bez której dziś niewiele można zdziałać. Pomiędzy odwagą a głupotą jest jednak bardzo cienka granica. I wielu się na niej wywala. Nigdy nie podnosi, ponieważ raz zmiażdżone ego okazuje się barierą nie do przeskoczenia. Trudniejszą niż studia, praca inżynierska, magisterska czy doktorska. Dlaczego? Ponieważ nikt nie uczy tego, że najlepszymi nauczycielami są doświadczenia. Ich analizowanie i wyciąganie wniosków. Dziś mało kto wpisze w tej rubryce CV prawdę. W skrajnych przypadkach ludzie wpisują podstawowe śpiewki, tak jakby pracodawcę nie mógł zainteresować fakt, że współtworzyliśmy ze znajomymi jakiś projekt (akurat związany z branżą, do której aplikujemy) czy przeprowadziliśmy wywiad z szefem jakiegoś start-upu. Co z tego, że pojawił się tylko na naszym blogu. Boimy się dzielić naszymi małymi zwycięstwami wtedy, kiedy trzeba, a krzyczymy wówczas, gdy nijak pasuje to do sytuacji. Pewne rzeczy po prostu nie będą obchodziły potencjalnego pracodawcę, jak na przykład „bardzo zaawansowana obsługa pakietu biurowego Word”. To cytat z CV dwudziestoczterolatka. Jedno zdanie, cztery błędy. Nokaut.

Nie analizujemy naszych doświadczeń czy umiejętności, ponieważ się ich wstydzimy. A wstydzimy się dlatego, że kochamy porównywać się do innych. I tak powstaje zdeformowana wersja czyjegoś CV, podpisana naszym nazwiskiem, które w tej sytuacji może znaczyć tyle, co Kowalski, Nowak czy XYZ. System nigdy nie będzie uczył nas kreowania marki osobistej, tak jak na lekcjach przedsiębiorczości nie powiedzą nam, jak oszczędzać, akumulować kapitał, a potem go inwestować. Dlaczego? Bo to system, a sam siebie zhakować raczej nie chce. To właśnie z tego powodu tak szalenie ważne jest, abyśmy jako młodzi ludzie postawili na edukację naszych przyszłych czy obecnych pociech! Edukację głównie domową, czyli skupioną na dzieleniu się z nimi naszymi potknięciami i doświadczeniami, a dopiero później systematyzowaniem, w systemie edukacji, pewnej podstawowej wiedzy. Choć sam podziwiam rodziny, które zdecydowały się edukować dzieci samemu. Tak – można. W Polsce. Legalnie. Poczytajcie o tym, jeśli Was to zainteresowało.

Marka osobista jest dziś niemierzalną wartością. Jest bezcenna, ponieważ nie sposób jej podrobić. Każdy musi znaleźć swoją, indywidualną drogę do jej nieustannego kreowania i modelowania. Mnie pomagają wspomniane osoby, które pojawiają się co jakiś czas w moim życiu, a ja czerpię z ich doświadczeń całymi garściami. Są to podróże, poznawanie obcych kultur czy doskonalenie swojego ciała przez wysiłek fizyczny. Każdy aspekt naszej codzienności fizyczny, zawodowy i duchowy odciska piętno na jutrze. Każdy. Dlatego obserwacja i doświadczenia: negatywne i pozytywne (dokładnie w tej kolejności) są kluczem do wyjścia z Natychmiastozy. Dzieje się tak, ponieważ klucz ten wymaga czasu.

Natychmiastoza

Ostatnią cechą ludzi, którzy zapadli na Natychiastozę jest paranoiczna gonitwa za czasem. To jest właśnie doskonałym fundamentem do wydeptywania ścieżek, które mają skrócić drogę do jakiegokolwiek celu. A niektórych dróg po prostu nie warto skracać, choćby ze względu na widoki, jakie można zobaczyć, nadkładając nieco miesięcy.

Proces uczenia się, rozwoju osobistego czy zawodowego, wymaga czasu. Ogromnych ilości czasu. Przede wszystkim tego „wolnego” czasu, czyli zaangażowania całego swojego bycia. Nie da się zostać w czymś ekspertem, zbudować solidnej poduszki finansowej, nauczyć się rzeczywiście płynnie mówić po angielsku (czyli zdobyć życiowy, a nie uczelniany poziom C1) czy uczciwie i w zgodzie ze samym sobą awansować w firmie – bez bezwzględnego oddania się sprawie. W swoich granicach rzecz jasna. Dokładnie tak, jak zrobili twórcy największych biznesów tego świata. Jeszcze raz: nie „dokładnie tak, jak oni”, ale na podstawie ich doświadczeń. Nie, nie trzeba wstawać o trzeciej rano jak Steve Jobs i chodzić w jednej koszulce jak Zuckerberg. Można, ale nie trzeba. Bo zamiast dobre, może okazać się to dla Ciebie destrukcyjne.

Nie ma czegoś takiego jak idealna forma zatrudnienia, idealny etat, idealna firma, idealna aplikacja, idealny żona, idealny mąż czy idealny świat. Musimy zacząć uczyć się akceptować całą skalę szarości, a nie tylko jej skrajne punkty. Nie da się także podnosić wymagań wobec samego siebie w nieskończoność, ponieważ wówczas przeważnie przegrywamy z naszymi ambicjami. „Trzeba wiedzieć kiedy, ze sceny zejść, niepokonanym.”


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 03/2016

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 8

Możesz. Dziecko powinno być w mojej opinii uświadomione także o tym problemie. Ostatecznie – możesz skopiować całość i wyrzucić tę wzmiankę, ale decyzja należy do Ciebie.

Kolejny, bardzo dobry tekst. Na szczęście trzeba sobie zapracować. Jakąś pulę bezinteresowności dostajemy od losu, ale finalny efekt zależy wyłącznie od nas i od współpracy z innymi ludźmi. I świetne ostatnie zdanie (przed cytatem).

To możliwe, jeśli nieustannie będziemy kontrolować swoje priorytety, cele i rewidować je względem możliwości. Taka sama rewizja, konieczna jest w przypadku ambicji. Polecam spisywać swoje własne Milestone i wracać do nich raz na kwartał. :)