Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Mikrozachwyt

Mikrozachwyt

10
Dodane: 5 lat temu

Zawsze, gdy przyjeżdżam do jednego z krajów basenu Morza Śródziemnego, uderza mnie to samo: „Mamy czas”. Na wszystko. Warto spróbować choć przez chwilę żyć właśnie tak. Piszę o tym człowiek, który już nie raz, nie dwa na łamach iMagazine próbował ewangelizować na temat produktywności, planowania i nierzadko sowicie mu się za to oberwało. Zastanawiacie się zatem, czy coś się u niego zmieniło? Czy nastąpił moment zwrotny? Nic z tych rzeczy. Spokojnie. Będzie bez patosu. Usiądźcie wygodnie. Mamy czas. Pogadajmy trochę o mikrozachwytach.

Sir, proszę włączyć GPS

Podróż z lotniska. Lokalny taksówkarz w limuzynie, którą dobrze znamy również nad Wisłą, a zwie się Passatem, wydawał się może nie najlepszym przewodnikiem, ale na pewno można go było uznać za pewniaka. Kto, jak nie lokalni mieszkańcy najlepiej znają wyspę? I to pytanie pozostaje otwarte, bo on tą osobą na pewno nie był.

„Sir, proszę włączyć GPS i jedziemy” – usłyszałem na dzień dobry. I to nie pomogło, aby uniknąć dołożenia dziesięciu kilometrów do trasy, którą inny taksówkarz ze współtowarzyszami podróży pokonał w dwadzieścia minut, zamiast w prawie godzinę. Powiecie, że pech i słaby początek podróży? Odpowiem: nic z tych rzeczy. Trochę frustracji szybko zrekompensowało wspomnienie jego stylu jazdy. Inna bajka. Surrealizm połączony z podróżą w czasie. O, właśnie – czas. Któż by się o niego troszczył. Cena? No dobra, nadłożył sporo drogi, więc nie było sensu za nią liczyć. To dla niego oczywiste. Tędy czy tamtędy, za tyle czy za darmo – ważne, że dotarliśmy. W sumie racja, Sir.

Zwolnij

Restaurator. Po trzydziestce. Nienaturalnie szczęśliwy, gdy dociska krzepko kolbę w ekspresie. Okazuje się, że barista. Od siedemnastu lat. Kocha kawę jak większość osób tutaj. Kawiarnia na kawiarni. Nie wiedziałem o tym. Chwilę rozmawiamy. Gadka szmatka. Odgaduje, że lubię cynamon i przyszedłem albo pisać, albo gadać życiu. „Are you writer, right?” – zabija mnie tym pytaniem. Siedzę w starym, skórzanym fotelu, który pamięta już zapewne niejedną rozmowę. Piszę te słowa. W tle słyszę Zorbę, z baru unosi się zapach cygar i whisky. Jest surrealistycznie.

Myślę o kilku felietonach, które popełniłem na łamach iMagazine przez ostatnich sześć lat. O „Zaplanuj siebie” i pozostałych receptach, które próbowałem Wam wystawić. Receptach na życie pod dyktando: zadań, metodyk, aplikacji, filozofii. W tym wszystkim nadal widzę spory sens. Wiem, że wielu z Was doceniało te teksty. Równie wielu miało mnie serdecznie dość. Dziękuję za to – tak z serducha. Bo wiecie, ono jest naprawdę pokręcone i często chce za szybko, zbyt intensywnie gnać za tym, co je pociąga. Serducho właśnie. Droga szybkiego ruchu może i skraca czas podróży, ale jednocześnie nie pozwala zgubić się w jednej z lokalnych uliczek, po której spaceruje jakiś tuzin bezpańskich kotów.

Produktywność, o której tak kocham dla Was pisać, potrafi wypaczyć obraz samej siebie. Potrafi stać się ideologią opartą na multiplikowaniu błahych zadań w superrozbudowanych narzędziach i aplikacjach, które już dawno temu stały się narzędziem niemalże religijnego rytuału bycia „gościem od produktywności” zamiast pomocą w wykonywaniu najważniejszych sprawunków. No dobra, panie Kołacz, czyli znowu powrót do bycia nomadem z kartką papieru? Nie. Po prostu w zarządzaniu czasem warto ten czas od czasu do czasu usłyszeć. Poczuć. Zgubić i odnaleźć wieczorem, spacerując jedną z ciasnych uliczek starego miasta.

Jesteś u celu. Zachwyć się!

Bałem się niemal miesięcznego odcięcia od etatu, spraw koniecznych i pilnych. Wyczyszczenia listy zadań, porzucenia na kilkadziesiąt dni przeglądania tych przeszłych, przyszłych i oceniania samego siebie w perspektywie obecnych celów i zadań. Szybko mi przeszło. Wiecie dlaczego?

Kot nagle mruczał jakby trzy razy głośniej i głębiej niż zwykle. Regeneracyjne tempo biegowe przestało być jednym z zaleceń w tabelce. Bieg stał się czystą przyjemnością wtedy, gdy miał nią być. Kawa smakowała intensywniej.Rząd kolorowych krzeseł w jednej z uliczek doskonale kontrastował z romantyzmem antycznych ruin. Te zaś, nie wiedząc czemu, bratały się ze sztuką ulicznego street artu. Nic nie pasowało, wszystko ze sobą współgrało.

Różnie możecie odebrać ten tekst. I dobrze. Niech tak będzie. Chciałem Wam dać od siebie małe spostrzeżenie na temat mikrozachwytów. W 2019 roku będzie ich całkiem sporo. Szukajcie ich w miejscach zwykłych. Zwyczajnych rozmowach, naturalnych gestach, codziennych czynnościach i w tym wszystkim, co się zwie życiem. Bo widzicie, można zaplanować sobie wszystko. Rok, miesiąc, dzień, każdą godzinę. Tylko gdzieś po drodze wydarza się ono – życie. Co chce Ci właśnie teraz powiedzieć?

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 10

Ateny i okolice (Rethymnos), Kreta (Chania) i okolice. :)

Świetny tekst, piękne słowa…, a czytając go podejrzewałem, że chodzi o Grecję i po przeczytaniu Twojej odpowiedzi na pytanie Adama okazało się, że się nie pomyliłem. Ja także przywiozłem z Grecji podobne wrażenia. A tak w ogóle: w ubiegłym roku byłem w okolicach Aten (Salamina), a w tym roku jadę na Kretę (okolice Chanii)🙂

Dzięki za komentarz i samych, niezwykłych podróży życzę. :)

Świetny tekst, piękne słowa…, a czytając go podejrzewałem, że chodzi o Grecję i po przeczytaniu Twojej odpowiedzi na pytanie Adama okazało się, że się nie pomyliłem. Ja także przywiozłem z Grecji podobne wrażenia. A tak w ogóle: w ubiegłym roku byłem w okolicach Aten (Salamina), a w tym roku jadę na Kretę (okolice Chanii)🙂

Dzięki za komentarz i samych, niezwykłych podróży życzę. :)

Ateny i okolice (Rethymnos), Kreta (Chania) i okolice. :)