Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu „Jest na Facebooku”

„Jest na Facebooku”

0
Dodane: 2 lata temu

Chcąc czy nie chcąc przyznać, mamy za sobą małą apokalipsę. Przynajmniej w oczach wielu tak właśnie wyglądało te sześć długich godzin. Mieszaniny strachu i nieprawdopodobnej ulgi. Przedziwny był to wieczór. Bo z jednej strony Twitter wybuchnął, rozgrzany do czerwoności informacyjnym łańcuszkiem: „Hej, Facebook umarł!”, a z drugiej ten ogień podtrzymywali chyba wszyscy. Z dbałością większą niż ta o znicz olimpijski. Tak jakby każdy, absolutnie każdy, odetchnął z ulgą na myśl, że Facebook może już nie wrócić. Zapytałem kilka osób już po tym, jak emocje opadły, o przyczyny tej euforii.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 11/2021


Podpięci, odcięci

Mylne jest wrażenie, że absolutnie każdy odczuł tę awarię na własnej skórze. Wiele osób w ogóle o niej nie wiedziało, poświęcając wieczorne godziny rodzinom, dzieciakom czy po prostu pracując. Bo wiecie, nadal są takie zawody i nie każdy siedzi na Twitterze – eureka! Osoby, które dowiedziały się o sprawie we wtorkowy poranek, słusznie nie były w stanie zrozumieć, o co tyle hałasu. Kolejny fakt jest taki, że nie każdy śledzi giełdę, inwestuje i chce wiedzieć, ile wynosi strata CEO Facebooka w podobnej sytuacji. W gruncie rzeczy nie ma to żadnego znaczenia. Nawet dla giełdy.

Przy podejmowaniu refleksji nad październikowymi wydarzeniami bierzmy oczywiście pod uwagę kwestię tych, którzy po prostu zostali odcięci. Często dosłownie czując się tak, jakby dookoła zabrakło tlenu. Efekty wtyczki nie jest mitem, FOMO nie jest wymysłem psychologów, a uzależnienie od internetu to dziś ogromny problem społeczny. I dla takich osób poniedziałek 4 października był dniem z koszmaru. Bardzo to przykre i zdecydowanie nadal, jako świat, za mało z tym zrobiliśmy. Tylko jest jedno „ale”.

Sprawa odcięcia dotyczyła również Facebooka, w którym, jak wiemy, pracownicy byli uwięzieni w pomieszczeniach, gdyż cały ten nasz ukochany SmartHome i internet rzeczy diabli wzięli. Doszło do kuriozalnej sytuacji, w której firma nie mogła naprawić przez długie godziny awarii, bo awaria wpłynęła na wewnętrzne systemy. W tym ten, który steruje wstępem do pomieszczeń. Ci, którzy robią wszystko, aby podpinać coraz większe rzesze ludzi do swoich usług, sami zostali od nich odcięci. Paradoks, prawda?

Niekoniecznie, bowiem Facebook i jego usługi już dawno temu wymknęły się spod kontroli. I nie chodzi mi o kontrolę procesową, o managerów czy wizjonerów, którzy zasiadają na wysokich stołkach w tej firmie. Chodzi mi o kontrolę społeczną. Ekosystem Facebooka rozlał się tak bardzo, że stał się niewidoczny. Czy porównanie do śmiercionośnego gazu będzie nadużyciem? Oceńcie sami, ale najpierw spróbujmy zarezerwować w wolnym od Facebooka czasie, podczas gdy cały ten ekosystem płonął, stolik w ulubionej restauracji.

Ot, wolny wieczór, koniec tego uzależniającego Facebooka – idziemy coś zjeść! Moment zastanowienia, telefon? Nie znam numeru, ale pewnie na fanpage’u restauracji go znajdę. Chwila! Nie ma fanpage’a, bo nie ma Facebooka. To Instagram. Chwila! Nie ma Instagrama, bo nie działa nic, co jest od Facebooka. To zapytam znajomej, bo tam jada, na WhatsAppie. O nie, on też?!

To może restauracja ma stronę internetową, przecież każdy większy biznes ma, prawda? Nie. I to jest tylko jeden z wielu najbardziej oczywistych skutków ekspansji Facebooka. Miejsca tak oczywiste jak strony internetowe, kontakt mailowy czy telefoniczny znikają. Przecież wystarczy fanpage. Nie, nie wystarczy.

Część znajomych zwróciła mi uwagę jeszcze na jedną rzecz. Logowanie. Otóż okazuje się, choć dla mnie to niewyobrażalne, ale wiem – jestem w pewnej bańce (jak każdy), że wiele osób nadal autoryzuje się i zakłada konta w innych serwisach z wykorzystaniem przycisku „Zaloguj przez Facebook”. Efekt? Nie polecisz, nie pojedziesz, nie zatankujesz, nie pokażesz biletu, bo się, drogi przyjacielu – nie zalogujesz, gdy Facebook leży. Szach-mat!

Dywersyfikacja – ponownie!

I w tych wszystkich rozmowach na pierwszy plan ponownie wychodzi ona. Dywersyfikacja. I mówię to jako więzień ekosystemu Apple. Jestem tego świadomy, choć wierzę i wiem, że wiele mechanizmów chroni mnie przed podobnym paraliżem. Nawet w przypadku podobnej awarii Apple. Jest to m.in. bezpieczna enklawa w naszych urządzeniach, która nie potrzebuje do wielu operacji czy autoryzacji kontaktu z siecią. Jeśli nie działa internet, to z tej samej aplikacji (Wiadomości) wyślę zarówno SMS, jak i iMessage. Zadzwonię zarówno telefonem, jak i przez inną internetową usługę. Z jednego miejsca: z aplikacji Telefon.

Apple nie jest kuloodporne. Chcę to podkreślić, bo na koniec dnia nie ma absolutnie żadnego znaczenia, od którego ekosystemu staniemy się zależni. Warto nie polegać tylko na jednym i takie sytuacje, jak ta z awarią Facebooka, pokazują nam skalę ryzyka, które ponosimy. Dzieci niemające dostępu do zadań domowych nie ponoszą za to winy. Czy ponosi ją nauczyciel, który jako jedyne źródło kontaktu z uczniami wybrał miejsce, w którym są prawie wszyscy? Facebooka? Nie wiem, nie mnie oceniać, bo może on też innego miejsca nie ma.

Relacji nie nawiązuje się na platformie. Tej czy innej. Relacje nawiązuje się w życiu. Za pośrednictwem różnych narzędzi. To jasne, ale na koniec dnia, jeśli są one faktycznie silne, w ostateczności napiszemy do siebie list. Zadzwonimy. Spotkamy się na kawie. Przy okazji wydarzeń z 4 października roku 2021 przez głowę przemknęło ponownie jedno, dość krępujące, pytanie: A co się stanie, gdy pewnego dnia, być może jutro, ktoś wyjmie światu wtyczkę z napisem „internet”? Jakie będzie jutro?

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .